środa, 30 maja 2012

Małgosia

Dzisiaj miało być o Małgosi. Nie mam niestety czasu.
Zmykam

Święta Łucja

Moja Żona powiedziała do mnie:
-Namaluj ikonę.
Więc, co miałem robić? Zabrałem się za malowanie ikony. Zresztą myśl ta chodziła za mną już dosyć długo, więc namawiać mnie do tego nie trzeba było dwa razy.
Najpierw zacząłem się przygotowywać teoretycznie. Poczytałem to i owo o malowaniu ikon w sieci i stwierdziłem, że mogę spróbować. Zakupiłem więc:
1. Deskę lipową do malowania ikon.
2. Kilka kolorów tempery.
3. Gesso akrylowe.
Doszedłem do wniosku, że ikonę zrobię trochę na skróty i zmodyfikuję trochę cały proces przygotowania i malowania. (Niech mi wszyscy puryści wybaczą)

Dechę zaszpachlowałem gruntem chyba ze trzy razy i pozwoliłem jej wyschnąć. Nie nakładałem na nią płótna (pierwsze odstępstwo od reguły). Po tym procesie była biała jak śnieg i gładka jak ...(dopiszcie sobie sami).

Mam teraz deskę. Trzeba się zastanowić co na niej namalować. Tak właściwie, to kogo na niej namalować. Miała to być św. Łucja. Jak to święta w dawnych czasach, to bardzo ciężkie miała życie i skończyła z wyłupionymi oczami brr... (musicie przeczytać jej żywot, aby się trochę o niej dowiedzieć).
Koniec końców na ikonie powinna znaleźć się młoda dziewczyna z oczami na tacy i gałązką palmową w ręku jako symbolem zwycięstwa.
W sieci można znaleźć gotowe szablony ikon tzw podlinniki, lecz podlinnik dla św Łucji, to niezbyt mi się podobał. Doszedłem do wnioski, że wykombinuję coś sam. Wziąłem kalkę ołówkową i narysowałem własny szablon:

Szablon mam. Teraz trzeba go przenieść na deskę. Zarysowałem go z drugiej strony grafitem, przyłożyłem do deski i zacząłem przebijać za pomocą kolorowej kredki. Trochę dziwnie teraz ten szablon wygląda: (to jest jego lewa strona)
Gdy już miałem przeniesiony szablon, to zabrałem się za złocenie. Pomalowałem miejsca to złoceń klejem i zostawiłem na godzinę. Na tak przygotowaną powierzchnię nakładałem szlagmetal (na prawdzie złoto, to mnie nie stać):

Złocenie to jest bardzo brudny i trudny proces. Po całym pokoju latają kawałki metalu. Trzeba wstrzymywać oddech, aby przez przypadek płatek pozłoty nie poleciał gdzie sam chce, a nie tam gdzie chcemy, aby  był przyklejony. Kichnięcie - to już prawdziwa tragedia. Koniec końców, jakoś udało mi się pozłocić:

Zabrałem się z malowanie. I wszystko zepsułem.:(  Wziąłem więc papier ścierny, wyczyściłęm dechę, zagruntowałem jeszcze raz. Ponownie przeniosłem rysunek świętej na deskę i stwierdziłem, że ją pozłocę, jak ją namaluję.

 Zacząłem malować temperą. Oczywiście sposobem akwarelisty. Poprawnie powinno się malować ikony od koloru najciemniejszego, do jasnego. Niestety moja moja dusza akwarelisty nie pozwala mi na malowanie w taki sposób. Akwarelą maluję się od kolorów jasnych do ciemnych. Zacząłem więc malować po swojemu (drugie odstępstwo od reguły). Malowałem zwykłą temperą, która nie za bardzo chciała tworzyć ładne warstwy. Musiałem więc do niej dodawać akrylowego medium do laserunków. Kupiłem kiedyś to medium, ale bardziej nadawało się do zaklejania pędzli, palców i wszystkiego wokół, niż do tworzenia ładnych warstw farby. Teraz jednak to medium trochę mi się przydało.

Będąc na tym etapie doszedłem do wniosku, że mogę pozłocić obrazek, bo teraz trudno już będzie go zepsuć. Domalowałem jeszcze szatę i inne szczegóły - i obrazek gotowy.

ps.
Teraz schnie pod werniksem. W całym domu czuć zapach terpentyny.

wtorek, 29 maja 2012

Muszę zrobić portofolio :) Dostałem długi tekst. Do niego muszę dorobić obrazki. Ze względów ochrony praw autorskich nie mogę zamieścić całości, ale chyba taki kawałek wystarczy

 “You know, Grandpa Bear, you have a big tummy.
 Is a baby in there, just like in my Mummy?”


Dobra tekst mam. Teraz będę chodził w kółko kilka dni, aby coś rozsądnego wymyślić. Mam szkic


Zawsze mi się przy tym wszystkim kartka brudzi. Brudzą mi się ręce, oraz gumka do mazania. Szkic, to jest 90% sukcesu. Teraz, to wystarczy tylko wszystko dokładnie farbkami pomalować. 
Zaczynam od misia ojca:
Malowanie futra, to nie jest malowanie, tylko rzeźbienie. Każdy włos musi być namalowany osobno. Można się nabawić bólu nadgarstka i nerwicy. 

Później trzeba jakiegoś innego niedźwiedzia dorobić.
Z tym mi poszło szybciej, bo futra za dużo spod ubrania nie wystaje.  
Teraz najmniejszego, najbardziej ciekawskiego gościa - specjalisty od niedźwiedzich ciąż.
Ten też był bardzo futrzasty, więc znowu mnie przy nim ręka boli. Na koniec ostatni. Dobrze, że tylko czterech ich było.
 A, jeszcze jedno. Musiałem jeszcze różne elementy upiększające dodać. Typu trawka i piesek i inne tam takie....

Zaczynam! Ciężko mi idzie pisanie, więc będzie trochę więcej o malowaniu.